Regaty



W 1951 roku zaplątałam się nagle w działalność regatową i sędziowską ---- chociaż miałam inne plany -- myślałam nawet o wypisaniu się z klubu. --- Od stycznia rozpoczęłam pracę zawodową, a miesiąc później rozeszłam się z Zygmuntem, byłam więc trochę zagubiona, -- i miałam dosyć i Kiekrza i Klubu, ale skuszono mnie tymi regatami i zostałam. ---- Regaty nie zajęły zbyt długiego okresu mojego życia -- było to w sumie dziewięć lat, nie mniej każda ważniejsza impreza była krańcowa różna i wiązała się z niezapomnianymi przeżyciami.
We wrześniu 1951 roku pojechaliśmy ekipą klubową na Mistrzostwa Polski do Giżycka -- Były to MP Mężczyzn w klasie „Finn” i „H” oraz pierwsze MP Kobiet w dwu osobowej klasie „PZ-12”. -- Moją załogantką była Hania Grzybek. -- Regaty w klasach O i PZ-12 odbywały się systemem przesiadkowym, a w klasie H systemem klasowym przy rozegraniu 7 wyścigów z jedną odrzutką. Sędzią Głównym był Kazimierz (wujcio) Dembowski ----- Były to wspaniałe wakacje. Nasza ekipa klubowa liczyła prawie 20 osob, z kierownikiem Zdzichem. Kowalewskiem i szkutnikiem Sylwkiem. Jarmarkiem. -- Spędziliśmy tam urozmaicone trzy tygodnie (dwa tygodnie trwały same regaty). Panowie mieli dużo wyścigów, bo eliminacje, ćwierć finały, pół finały itd. więc regacili się na okrągło. U nas – kobiet było tylko 12 załóg, -- utworzyli nam 3 grupy po 4 jachty, a z każdej grupy połowa wchodziła do finału. Dlatego też na początku miałyśmy po jednym wyścigu co drugi dzień, a więc bardzo dużo wolnego czasu. -- Jeden taki wolny dzień poświęciliśmy na przeprowadzenie z Mikołajek do Giżycka jachtu „Błysk”, który został tam po jakimś rejsie - a miał potem startować na nim Zyga Koszyca w regatach o „Błękitną Wstęgę Mamr” na zakończenie Mistrzostw Polski. Ta wyprawa nie bardzo nam się udało. Pojechaliśmy we czwórkę (z Hanką Grzybek, Jackiem Chełchowskim, i Andrzejem Zabłockim) statkiem z Giżycka do Mikołajek, co nam zajęło chyba nie wiele dłużej niż dwie godziny i myśleliśmy iż droga powrotna też nie będzie specjalnie dłuższa. Niestety trwała chyba 12 godzin. Po pierwsze nie mieliśmy silnika, więc przez wszystkie kanały ciągnęliśmy jacht na burłaka, czyli wolniej niż pieszo, po drugie tam gdzie były jeziora, to musieliśmy płynąc pod wiatr przy bardzo słabym wietrze, a po trzecie, gdy już wypływaliśmy na Niegocin i myśleliśmy, że już jesteśmy w domu – okazało się, że nagle zrobiło się zupełnie ciemno, wiał bardzo silny wiatr a na brzegu nie widzieliśmy żadnego światła i nie wiedzieliśmy dokąd płynąć -- Pamiętam do dziś, że zmarzliśmy na kość, a żeglowaliśmy od brzegu do brzegu usiłując się czegokolwiek dopatrzeć i znaleźć wejście do kanału. Gdy wreszcie dopłynęliśmy do celu, było już dobrze po północy – na brzegu oczekiwał nas bardzo zdenerwowany nasz kierownik z gorącą herbatą (z prądem) i jedzeniem oraz koledzy, którzy przeprowadzili potem jacht za nas przez kanał do bazy. -- Na początku regat wyścigi odbywały się na jeziorze Niegocin, (wtedy miało miejsce to słynne „spotkanie na Saharze”- zderzenie się trzech jachtów z czterech pływających po Niegocinie) a my mieszkaliśmy w bazie nad Kisajnem, więc codziennie rano przechodziliśmy na pagajach kanał Łuczanski. Natomiast od tego dnia, gdy byliśmy w Mikołajkach zmieniła się pogoda i zaczęło podwiewać jesiennymi silnymi wiatrami, więc komisja przeniosła wyścigi na Kisajny, bo na Niegocinie z powodu zbyt sinego wiatru i dużej fali nie dało się już pływać. - Nawet na Kisajnach wiało zbyt silnie, bo dziewczęta rozpoczynały swoje wyścigi jeszcze przed wchodem słońca, bo wtedy wiatr był trochę słabszy -- Jeżeli chodzi o same regaty to w ogóle były dosyć zabawne. – Przy metodzie przesiadkowej, każdy zawodnik zmieniał jacht do kolejnego wyścigu i każda ekipa posiadała własne wypróbowane metody „przygotowania kadłuba jachtu do regat”, -- niektórzy smarowali go masłem, a niektórzy posiadali własnego pomysłu niezawodne smary, które podobno zmniejszały opór wody, --- tak więc gdy się przejęło jacht do kolejnego wyścigu należało szybko zmyć poprzedni smar, który był zły i posmarować swoim mazidłem, które było genialne. Dobrze jeżeli miało się całą noc na takie przygotowania, gorzej jeżeli się miało zaledwie godzinę na przesiadkę, tak jak było w moim przypadku do ostatniego finałowego wyścigu. Prawie nie zdążyłam dobić do brzegu, a moja łódka już została przez moich kolegów roztaklowana, a Sylwek Jarmark oczyszczał jej dno i smarował naszym smarem – grafitowym - wynalazku chyba Jurka Szmeji „w cywilu” chemika. (przypłynęłam w tym wyścigu na drugim miejscu, a był to podobno najgorszy jacht – więc efekt widoczny) ----- Drugą atrakcją regat było rozpatrywanie protestów, które odbywało w hotelu Mazurskim w Giżycku, gdzie urzędowała komisja regatowa. -- Ja się nie protestowałam, ale chodziłyśmy tam w celach towarzyskich z naszymi zawodnikami. -- Wszyscy siedzieli na schodach przed wejściem do hotelu i dyskutowali z przejęciem o wszystkim co się wydarzyło na trasie, a rozpatrywanie protestów trwało do późnej nocy. (Tak jak potem pisała Krysia w „Balladzie z kluczem ” „...na schodkach w Mazurskim spory tłumek siedzi, za drzwiami komisja protestów się biedzi (...) powoli ze schodów gawiedzi ubywa, ten wyszedł radosny, tamten gęba krzywa ...”) -------- Jeżeli chodzi o finały to nie poszło mi najlepiej. W jednym z wyścigów finałowych miałyśmy pecha, bo pękł szot foka i Hanka wpadła do wody. Ponieważ byłyśmy bardzo grubo ubrane, nie mogła sama wejść do łodzi a ja też nie umiałam jej wciągnąć, tak, że musiałyśmy się wycofać, w efekcie zajęłyśmy drugie miejsce zdobywając tytuły wicemistrzyni Polski. -- Był to i tak najlepszy wynik w naszej ekipie, bo Zyga Koszyca w klasie O był dopiero piąty, a w klasie H – czwarty. W następnym – 1952 roku Mistrzostwa kobiet odbyły się w Kiekrzu. Trwały tylko pięć dni (od 30 lipca do 3 sierpnia) i chyba codziennie wracałam do domu. – Regaty odbyły się w klasie „O-36” również systemem przesiadkowym. -- Startowało 13 dziewcząt; podzielono nas na trzy grupy półfinałowe: 2 grupy po cztery jachty i jedna grupa pięciojachtowa. Do finału wchodziło siedem dziewcząt. -- W ostatnim finałowym wyścigu dopadł nas znowu bardzo silny wiatr, nagle wywróciło się pięć jachtów, ja bojąc się wywrotki szybko zrzuciłam żagiel i spokojnie dryfowałam z wiatrem. Jedna łódka się nie wywróciła, lecz miała trudności z żeglowaniem na wiatr. -- W każdym razie komisja wyścig przerwała i zarządziła rozegranie go w dniu następnym. -- Te regaty zakończyły się dla mnie sukcesem, bo zdobyłam 1 miejsce oraz złoty medal i tytuł Mistrzyni Polski w klasie „0-36”i moje zdjęcie umieszczono w Galerii Mistrzów JKW --- W tym roku wygrałam również Mistrzostwa Wielkopolski w klasie „0-36” jak również zaproponowano mi współpracę w kolegium sędziów na szczeblu okręgu w SŻ WKKF. W 1953 roku Mistrzostwa odbyły również w klasie „O-36” systemem przesiadkowym w Charzykowie od 22 do 28 lipca. -- Tam znowu pojechaliśmy dosyć dużą ekipą, ale nie pamiętam w jakich regatach startowali chłopcy -- miałam tam również jedną bardzo nieprzyjemną przygodę -- podczas balastowania, przy jakimś silniejszym szkwale – wypadłam za burtę -- nie puściłam wprawdzie szotów, lecz jacht płynął dalej. -- Wtedy nie było zwyczaju obserwowania i zabezpieczania trasy. Start był puszczany z brzegu – zawodnicy szli na trasę i musieli sobie radzić sami – a komisja dopiero się nimi zainteresowała jak wpływali na metę. -- Miałam dużo kłopotu nim wciągnęłam się na łódkę - najpierw musiałam zciągnąć kalosze – a dopiero potem z dużą trudnością po tym szocie od rufy weszłam do łódki – do mety w tym wyścigu dopłynęłam ostatnia. - Nie dostałam się do finału i miałam regaty z głowy -- ale za kilka dni bo już w pierwszych dniach sierpnia rozpoczynał się obóz kondycyjno - eliminacyjny kadry narodowej przed trójmeczem Polska – Węgry – NRD, na jeziorze Krzywym w Osztynie . -- Na obóz powołano 39 zawodników i 24 zawodniczki. -- Tam poznałam i zaprzyjaźniłam się z Krysią Eisele. ---- Kierownikiem był M. Kusnerz , a trenerami Janicki z Bydgoszczy oraz E. Byliński i B. Knasiecki z Poznania. -- Pływałam wtedy w klasie Finn, i zakwalifikowałam się do regat w wyniku eliminacji na drugim miejscu, ale do regat już mnie nie dopuszczono, z powodów zdrowotnych (ciąża). ---- Tak naprawdę to moja kariera regatowa rozegrała się dopiero w latach 1958 do 1965, ale do tego czasu miałam ochotę jeszcze raz zrezygnować z żeglarstwa.
---- (( W marcu 1953 roku wyszłam po raz drugi za mąż – za Benona Kwaśniewskiego, w kwietniu 1954 roku urodziłam syna i teraz było mi co innego w głowie, zwłaszcza, że poprzedni rok był żeglarsko nieudany, a nim się Krzyś trochę podchowal to ja miałam już prawie 30 lat.)).

Następne moje starty w regatach odbyły się w latach 1958 do 1965 roku. ------W 1958 roku zdecydowaliśmy się na udział w Mistrzostwach Polski i wyjazd do Giżycka. Miały się tam odbyć MP Kobiet w klasie „Słonka” oraz MP Juniorów w klasie „Finn” i „Słonka”. Ja startowałam wtedy w klasie „Słonka” z Renią Żółtowską. Benon (mój mąż) jechał z nami jako kierownik ekipy kobiet i juniorów. - Przed MP postanowiliśmy zorganizować sobie krótki tygodniowy rejs turystyczny na naszych regatowych łódkach. Rejs pogodowo był zupełnie nieudany, bo przez cały czas lało jak z cebra, ale humory nam dopisywały i zupełnie nie przejmowaliśmy się pogodą. – Pływaliśmy po jeziorach Kisajny, Dargin i Dobskie. --- Nocowaliśmy gdzie popadło, żadnych marin wtedy jeszcze nie było, -- nie raz zwijaliśmy namioty w ciągu nocy i uciekaliśmy przed komarami, -- gotowaliśmy sobie sami na biwakach, wodę piliśmy z prosto z jeziora i kapaliśmy się też tylko w zimnej jeziorowej wodzie. -- Aż w końcu popłynęliśmy do Giżycka na regaty. -- Żadnych przygód na tych regatach sobie nie przypominam a miejsce zajęłyśmy trzecie, czyli brązowy medal. --- To był mój ostatni start poza Kiekrzem -- Następne starty odbyły się w latach od 1962 do 1965 roku - w tych latach zdobyłyśmy, z Renią, dwa złote medale na MO Kobiet i cztery złote medale na Mistrzostwach Polski Kobiet w latach 1962, 1963, 1964 i 1965 wszystkie te regaty odbyły się w Kiekrzu i wszystkie traktowałam jako wcale nie lekką pracę. -----W 1964 roku podczas regat o Puchar XX lecia w Zegrzu wręczono mi odznakę i tytuł Mistrza Sportu --- (W tamtych latach regaty, przynajmniej dla mnie, to była bardzo dziwna zabawa. -- W naszym klubie jachty regatowe przydzielano wyłącznie mężczyznom, którzy się nimi opiekowali i trenowali na nich i startowali, czy to na regatach okręgowych, czy centralnych. -- Regat wprawdzie nie było tak dużo jak teraz, ale zawsze od kilku do kilkunastu w roku. -- Ja musiałam sobie łódkę zawsze od kogoś pożyczyć, ale dostawałam ją tylko na regaty, o Mistrzostwo Okręgu i Mistrzostwo Polski więc o treningach nie było co marzyć. -- Zawsze się dziwiłam, jak udawało mi się te regaty wygrywać -- bo nim się rozpływałam -- to już było po regatach. -- Nieco poważniej do Mistrzostw Polski Kobiet zaczęto podchodzić w Polsce i w klubie prawie piętnaście lat później, kiedy to wprowadzono klasy regatowe dla kobiet. -- Ale ja już wtedy oczywiście nie startowałam).

 

 

Wstęp

Początki żeglowania

Sędziowanie regat

Trochę o rejsach morskich

Działalność organizacyjna

Galeria zdjęć

strona główna

Księga gości